A mury rosną, rosną, rosną...
A chłopaki na budowie zapierdzielają jak mały samochodzik.
A mury (dokładnie odwrotnie, niż w piosence Kaczmarskiego) rosną, rosną, rosną...:)
Efekt dwudziestego pierwszego dnia pracy:
Froncik z charakterystycznymi - dziś mój nietechniczny kobiecy język poszerzył się o nowe słowo, którym będę mogła błysnąć - trzpieniami żelbetowymi w ściance kolankowej połączonymi z wieńcem stropu i z wieńcem pod murłatę.
Elewacja zachodnia:
Tyłeczek:
Widoczek z balkonu osobistej sypialni inwestorki:
Widoczek z sypialni małolaty (coraz bardziej się zastanawiam, po cholerę buńczucznej i pyskatej małolacie taki duży słoneczny taras??? Zobaczymy świadectwo na koniec podstawówki, decyzja zapadnie, kogo los obdaruje tą wypasioną komnatą:))
A na środę (tę najbliższą, za niecałe 2 dni!!!) umówiłam się z Panem od okien, drzwi i bramy na pomiar otworów:)
Pan Krzysztof obiecał przez telefon za kompleksowe zamówienie u niego jeszcze parę stówek rabatu. Ponoć tak go, biednego, cisnę, że cytuję :"Nie pozostaje mu nic innego jak w konfrontacji z ofertami konukrencji ściągnąć przede mną gacie":)
Trzymam chłopa za słowo;)
Moje boby budowlane skończą więźbę, dach, orynnowanie, to akurat do tego czasu się wyprodukuje stolarkę. I nie będzie przestojów w akcji.